- Wyspa, na której zamieszkiwaliśmy, była wyjątkowa. Legenda głosi, że stworzyli ją potężni magowie ziemi wraz z magami wody. - Ich wspólna praca zaowocowała w nowy ląd na mapie, płodny i urodzajny, jednak początki były trudne. – wtrąciła się Lanfen, a Shay zmierzyła ją tylko wzrokiem. - Wyspa ta wcale nie była taka płodna i urodzajna od razu. Na początku była to tylko jałowa skała, ogromna skała, która za pomocą magii wynurzyła się z oceanu. Magowie ziemi nie mogli sprawić, by cokolwiek na niej urosło, więc zaczęli od budowy pierwszego miasteczka. - Magowie wody z południowego plemienia, by pomóc tamtym, dostarczali im wody pitnej oraz ryb, a także nauczyli ich łowić, sprawili, że gleba stała się żyzna, oraz zasiali rośliny, które rosłyby w takich warunkach. – znów przerwała młodemu magowi ziemi. - Wsypa ta stała się symbolem sojuszu pomiędzy Królestwem Ziemi, a Plemionami Wody. Pomiędzy wyspą a plemieniem powstał ciąg wzajemnych korzyści, handel i takie tam. Niestety, nic co dobre nie trwa wiecznie. W końcu sojusz został zapomniany, a wraz z nim zniknęły wszelkie kontakty tych dwóch nacji. Jednak wielu magów wody zamieszkiwało nadal naszą wyspę. Ja jestem magiem ziemi czystej linii, a Lanfen... - A ja jestem magiem roślin. Moja matka była magiem ziemi, a ojciec również, jednak w jego żyłach płynęła krew magów wody, dlatego też mam właśnie taką moc. - Jednak... – kontynuowała dalej Shay - ...spokój na wyspie nie trwał długo. Kilkanaście lat temu, gdy byliśmy jeszcze małe, wyspę podbił Naród Ognia. Wybili wszystkich magów, włącznie z dziećmi... i naszymi rodzicami. Sieroty trafiły do domów dziecka. My przeżyłyśmy, bo nasze moce późno się ujawniły. - To straszne, co uczynił Naród Ognia. – powiedziała Amanda. Nathaniel nic nie mógł z siebie wydusić. ~*~*~*~
Powoli zaczęło wschodzić słońce rozpraszając wszechogarniający mrok. Sowa musiała lądować – leciała całą noc, a teraz była wykończona. Miękko spoczęła na białym śniegu i brutalnie zrzuciła pasażerów ze swego grzbietu, po czym przemieniła się w kota. - Czy to... – zaczęła Lanfen. - Śnieg, to śnieg! – wrzeszczała zachwycona Amanda – Czyli wiesz, co to oznacza? - Tak, jakże mógłbym nie wiedzieć, pojedynek w tym miesiącu się odbędzie. Cóż, szkoda, że tym razem bez Katary, ale jest nas dwoje, więc wystarczy. – pozostałe dziewczyny spoglądały na nich zdziwione. - Jaki pojedynek? – spytała Shay. - Nazwaliśmy to Turniejem Magów Wody Południowego Plemienia. Polega na tym... że raz w miesiącu toczymy dziwne „pojedynki” między sobą... - Ej, mam do Was pytanie... Zauważyłyście, że wylądowaliśmy na terenie Świątyni Powietrza? – dziewczyny rozglądnęły się. Faktycznie, cała czwórka znajdowała się za murami jednej ze świątyń. - Wow... Macie pojęcie jak niewiele osób z zewnątrz miało szanse być tutaj, w miejscu, gdzie jesteśmy teraz my? – spytała podekscytowana Shay. - Tak, mam, cała armia... – mruknął smętnie spoglądając na leżące gdzieniegdzie resztki zbroi żołnierzy magów ognia oraz kości. - To straszne... Naród ognia w obawie, iż Avatar może powstrzymać ich plany, postanowili wybić wszystkich nomadów powietrza, a potem zabrał się za magów wody... - Ale im się to nie udało, Lanfen. – powiedziała pobudzona Amanda - Avatar żyje, powrócił, był w naszej wiosce! - Mówisz poważnie? – spytała zaskoczona Shay. - Tak, całkiem poważnie, wraz z naszymi kuzynami ruszył na Biegun Północny, a my udajemy się tam za nimi. - Ej, na co czekacie? – zawołała brązowowłosa dziewczyna, która wraz z Amandą kierowała się w stronę budynku świątyni. Bez zbędnego namysłu pozostała dwójka dołączyła do nich. Ścieżka, którą szli, była długa, pokryta śniegiem. Zmierzający nią bohaterowie spojrzeli posępnie na mijany przez nich szkielet w zbroi. - Trochę tu strasznie... – zauważyła blondynka.
Na końcu ścieżki znajdowało się ogromne wejście do wysokiej budowli świątynnej. W środku było mnóstwo korytarzy, schodów i drzwi w różne strony, jednak Nathaniel natychmiast wybrał jedną z nich, a dziewczyny ruszyły za nim. - Myślicie, że coś tu może być? – spytała Lanfen. - Tak... - szepnęła Shay - -My... – powiedziała uśmiechając się delikatnie. - No, bardzo śmieszne, a ja na serio się pytam. - Nie wydaje mi się, by mogło się tu dostać cokolwiek... co nie lata. – rzucił Nathaniel brnąc na czele w ciemność. - Ja nie chce być z tyłu! – rzuciła jego siostra podchodząc do brata – W strasznych opowieściach umierają najpierw Ci, co zawsze z tyłu chodzą... – nie minęło 5 sekund od tej wypowiedzi, gdy rozległ się dziwny dźwięk, jakby trzepot skrzydeł i dziwny, wysoki dźwięk. Dwie pozostałe dziewczyny podbiegły bliżej chłopaka, a jego siostra chwyciła go za rękaw. - Co to było!? – szepnęła tkaczka roślin. - Nie mam pojęcia... – mruknął Nathaniel. Cała grupa patrzyła w głąb ciemnego korytarza, gdy nagle w ich kierunku zmierzała cała chmara prawdopodobnie wygłodniałych krukoszczurów. Spanikowana czwórka, po tym, jak wydali z siebie jak najgłośniejsze krzyki nieświadomie budząc pozostałe drzemiące zwierzęta, pędem ruszyła poszukując wyjścia. W tej ciemności wszystko wydawało się takie same, dlatego nie dziwne było to, że się zgubili. Ponadto wykonywali dużo zakrętów, by zmylić ścigającą ich latającą flotę. - Ej, ej! Tam jest światło! – krzyknęła niebieskooka blondynka biegnąć w jego stronę, a za nią pozostali. Goniące ich stadko zawróciło znikając w głębi korytarzy.
Boisko do piki powietrznej – właśnie w tym miejscu teraz się znajdowali. Minęło jednak trochę czasu, zanim je zauważyli, ponieważ musieli odsapnąć po ucieczce. - Widzisz te drewniane pale powbijane do ziemi? – spytał chłopak swą siostrę. - No widzę i co? - Może nasz pojedynek w tym miesiącu będzie wyglądać tak: na start wdrapujemy się na gorę, a potem staramy się zrzucić przeciwnika, kto spadnie pierwszy przegrywa. – dziewczyna rzuciła mu pewny siebie uśmiech. ~*~*~*~
Oboje magów wody stało przy jednym z drewnianych słupów po przeciwnych stronach boiska czekając, aż Shay krzyknie start. Dziewczyna spojrzała najpierw na chłopaka, a potem na jego siostrę. - Gotowi?! – spytała, a Ci potaknęli tylko głowami – Uwaga! Gotowi, do startu... -START! – krzyknęła Lanfen, która nie mogła się powstrzymać. Zawodnicy zaczęli wspinaczkę – Amanda zacisnęła uda na drewnianym palu i zaczęła się podciągać; Nathaniel natomiast opierał się pomiędzy dwiema belkami i się wspinał. - Jak myślisz, kto wygra? – spytała kuzynkę - Ja trzymam kciuki Amandzie. - Amanda nie ma szans, Nath jest starszy, a co za tym idzie silniejszy, może do niej podejść i po po prostu ją zepchnąć. - Ale nie mogą wyjść poza swoje połówki. - Ech... Ale widziałaś, do czego on był zdolny? Tamtemu żołnierzowi odciął stalową rękę-topór. Jestem pewna, że zwycięży. Oboje już byli na górze, dotarli tam mniej więcej w tym samym czasie. Nathaniel zakręcił nadgarstkiem, przez co śnieg leżący na jednym ze słupów uformował się w kulę, następnie uniósł ją i biorąc zamach rzucił za pomocą magii w dziewczynę. Amanda tylko kucnęła, a kula przeleciała nad nią, skoczyła do przodu unosząc sporą warstwę śniegu i nie formując ją wystrzeliła mocno w jego stronę, lecz ten stanął bokiem i wyprostowując rękę z dłonią ułożoną jak do przybicia piątki zatrzymał część śniegu, który miał go trafić. Ręcznie ulepił z niego kulę oraz wystrzelił robiąc zamach i trafiając dziewczynę w ramię. Ta straciła lekko równowagę, lecz nie spadła, zamachnęła się i wysłała w niego kolejną salwę śniegu. Chłopak zrobił unik przeskakując z jednego pala na drugiego, lecz było to trudniejsze, niż myślał. Zaczął wymachiwać dookoła siebie rękami, dzięki czemu wokół niego kumulował się śnieg. Jego siostra nie zamierzała stać bezczynnie, skupiła się, zebrała jak najwięcej energii i robiąc zamach wysłała po łuku arkadę śniegu. W tym samym czasie Nath wysłał trzy spore, śnieżne kule w jej stronę – wszystkie ataki trafiły w swój cel, przez co oboje spadli na dół w miękki śnieg. Gdy tylko się pozbierali oboje podeszli do dwóch dziewczyn z Królestwa Ziemi. - I... kto spadł pierwszy!? Kto wygrał!? – spytała dziewczyna. Shay patrzyła raz na Natha, raz na Amandę. Napięcie rosło, nawet Lanfen się ekscytowała. - Wygrał, wygrała... Ktoś z Was, a tym kimś jest... *** W końcu napisałem coś nie na Ben 10. xD Notka taka se, ale ważne, że jest. Co gorsza... Chyba nie mam pomysłu na następną, a wydaje mi się że miałem, tylko... nie pamiętam. D: Muszę zacząć notować te pomysły – mam ich tyle, lecz je zapominam i co mi z nich? :/ Dedyk dla Keiry. :heart_bum:
|